Założyłem nowy wątek ze względu na dziwną historię z zapowietrzaniem, która zdarzyła mi się dzisiejszego dnia. Do dzisiaj (nie nie jest to o dziwo piątek, ani trzynastego) mój Lełon latał jak szalony, palił na dotyk - miałem z nim jedną tylko przygodę - wymianę przepływki - ale to normalne chyba jak na 190k przebiegu.
Zacznę więc od początku.
Rano postanowiłem odegnać lenistwo i wykorzystać to, że ostatnio siedzę w domu. Pojechałem (czas naglił i ten śnieg...) wymienić opony na zimówki. U takiego śmiesznego faceta zwanego Hopka kolejka do wymiany była dłuuuuuga (widocznie nie tylko ja jestem leniwy) Pracownicy uwijali się na trzech stanowiskach, trzeszczały hydrauliczne klucze i w końcu nadeszła moja kolei. Chłopaczek oblookał Leonka - wymieniałem ostatnio zderzak na taki od TS-więc wpada teraz w oko. Podniósł wysoko auto na podnośniku i zabrał się za odkręcanie. I nagle - trach! - zepsuł się klucz hydrauliczny. Oczywiście cała wymiana na moim stanowisku się przeciągnęła do ok. godzinki.
Po wymianie opon wsiadam do Leona, przekręcam kluczyk i... zapalił. Ale, no właśnie do tej pory od strzała - a tu dopiero za trzecim. No nic myślę, jest przecież spory mróz (ok. -6) więc ma prawo.
Niestety po 2 km jazdy powrotnej do domu Leon po prostu ...zgasł. Pochechłałem go porządnie nie mając pojęcia co jest. Po kilku minutach kręcenia zajrzałęm pod maskę - a tam w przezroczystym wężyku od paliwa pusto
Zorganizowałem strzykawkę i ropkę, konkretnie zalałem ten przezroczysty wężyk w stronę pompy i nalałem też do filtra paliwa. Pomyślałem, że po ostrym i długim przechyleniu auta coś się zapowietrzyło. Pojechałem do domu.
Ale...ta sama sytuacja powtórzyła się dziś jeszcze TRZY razy (dużo jeżdżę) co kilkadziesiąt kilometrów jazdy -za każdym razem zalałem wężyk i jazda i potem od nowa!
Doradźcie gdzie jutro zajrzeć, co może być przyczyną, co wykluczyć?