Nie wyjeżdżałem poza miasto przez jakieś 1,5 miesiąca. Teraz w piątek zrobiłem trasę ~170km. Przez 130km nie rozpędzałem się bardziej niż do 120km/h. Dopiero później zrobiło się luźniej, lepsza droga i rozbujałem trochę bardziej lelonka, ale raczej nie przekroczyłem 150km/h.
Nagle jak mi coś pierdutło z tyłu za kierowcą to o mało kierownicy nie puściłem. Od razu mówię, że to nie były żadne kamienie obijające się o podłoże ani nie pękła mi opona. Dźwięk był ewidentnie rodzaju mini wybuchu. Przez chwilę nawet myślałem, że mi dezodorant w kufrze w torbie wybuchł.
Dźwięk powtórzył się później jeszcze dwa razy w odstępach około 15 sekund, za każdym razem coraz ciszej. Później już nic. Nawet dziś w trasie powrotnej. Nie zauważyłem przy tym, ani bezpośrednio przed/po tym żadnych, nawet najmniejszych, anomalii w pracy silnika. Nic nie czułem na kierownicy ani na wajchie od biegów.
Zatrzymałem się natychmiast przy pierwszym lepszym miejscu do tego się nadającym, ale oględziny samochodu nie wykazały niczego niezwykłego.
Jedyne co mi przychodzi do głowy, to że może podczas jazdy po mieście nagromadziły się jakieś zanieczyszczenia w katalizatorze, które się spaliły gwałtownie jak się katalizator rozgrzał? Myślicie, że to może być to? To normalne? Nigdy mi się nic takiego w poprzednich samochodach nie przytrafiło.